Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/68

Ta strona została skorygowana.

stała zafrasowana przy progu, czekając jeszcze, spodziewając się rady.
Lecz siwy, zeschły starzec ten, który nad wielką rozłożoną księgą pochylił głowę na obu białych, delikatnych dłoniach, zapomniał już może nawet o obecności kobiety.
Postawszy więc chwilę jeszcze i widząc go tak zadumanym głęboko, na palcach wyszła i nieprędzéj, aż znalazłszy się w ulicy, frasunkowi swemu ulżyła ciężkiém westchnieniem. Usunąć chłopcu z domu — wydało jéj się rzeczą łatwą bardzo, i nie nad tém téż myślała bynajmniéj; lecz te stracone lata, te dzieci, które przedstawiała sobie tak żywo i uważała prawie za odebrane, za wydarte sobie, — to wszystko burzyło ją niezmiernie.
To téż wróciwszy do farbiarni, rozpłynęła się w wymówkach, we łzach, w narzekaniach.
Uriel słuchał zrazu, nic nie rozumiejąc, gdy wreszcie pojął, o co chodzi, porwał się i wybiegł z izby.
Stało się więc to, czego się tak bardzo obawiał.
Odbiorą mu dziecko jego! dziecko jego mu odbiorą!
Za głowę się chwytał i chodził jak obłąkany. Michałka nie było w domu.
Razem z innymi chłopcami z miasteczka pobiegł on przypatrywać się tratwom, które, zaskoczone nagłym mrozem, u brzegów stały, nie mogąc wyruszyć srebrną swoją drogą.
Widok rzeki był smutny, gnębiący jakiś.
Nie zdążyła ona uciszyć, wygładzić wód swoich jesiennych, do których długie deszcze niejednę mętną czarę dolały, gdy niespodzianie mróz silny ściął lodem