Do szopy tymczasem, gdzie leżał rudy Franek, kopcąc krótką fajeczkę, podszedł skradającym się krokiem Mowsza.
— No i cóż? — rzucił się parobek zapalczywie i zerwał się ze słomy.
— Wird fertig! — odpowiedział krótko Mowsza, dodając do słów tych gest ohydny.
— Dziś? — zapytał Franek, a ręce trząść mu się poczęły.
— Nu, nu! — odrzekł, zachłystując się, Mowsza, jakby mu w gardle zaschło, — śpieszta się ino.
Franek schylił się, wygrzebał ze słomy worek, przerzucił go przez plecy i wyszedł w milczeniu z przybyłym.
Gdy minęli podwórze, Franek rzekł:
— Chłopca sprowadzę, ale ręki w tém maczać nie chce. Pomsty mojéj i tak dosyć. Cóż dają?
— Nu, co oni mają dawać, kiedy jeszcze nic niema?
— Pamiętaj, żydzie, jeśli mnie oszukasz, w kajdanach zginiesz.
— Owa! z wami, czy bez was?
— Czy ze mną, czy nie ze mną, to ci już zarówno! Ty patrz, żebyś dzielił uczciwie.
— Nu, nu! — szepnął, oblizując się, Mowsza, i zamilkł nagłe, gdyż właśnie doszli do mostu.
Tutaj dwaj towarzysze rozłączyli się. Franek przez most do szlabanu szedł, Mowsza zaś po lodzie ku tratwom, wprost tam, gdzie wartownik rozniecił ognisko.
Wartownikiem w dniu tym był Szymon Dopa-
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/80
Ta strona została skorygowana.