— To się wie! A bodajże go tu zaraz grób ogarnął tego miemca! wymanił mnie ze wsi i tyle!
— Nu! jego i tak dyabli wezmą — rzekł Mowsza.
Szymek nagle rozweselił się.
— Hu, ha! — huknął i zaczął śpiewać:
A wiem ci ja ptaszka w lesie,
Malowane jajka niesie,
Jedno bure, drugie siare,
A w Zalesiu dziewki stare.
— A pójdziesz! — krzyknął raptem na psa, który, zwróciwszy oczy na księżyc, nagle przeraźliwie wyć zaczął.
Ale pies wył ciągle, coraz to żałośniéj.
Zerwał się Szymek, chcąc mu dać dosadniejsze jakieś napomnienie, ale w impecie tym równowagę stracił i potoczył się na żyda.
Potoczył się, na ramionach mu ręce wsparł, przygniatając go prawie do ziemi ciężarem swym, i stał tak chwilę, schyliwszy głowę z opadniętemi na czoło włosami, kiwając się w tył i na przód, jakby paść miał.
Naraz wyprostował się, stanął pewniéj jakoś na nogach, ręce z ramion Mowszy zdjął i w biodra sobie wparł, a krzyknąwszy głośno: słuchaj, żydzie! śpiewał daléj:
A we Wólce młodziusieńkie,
Mają gęby słodziusieńkie...
Jeden ci ją pocałował,
Trzy lata się oblizował...