Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/84

Ta strona została skorygowana.

— Hu! ha! — huknął, zarzucając jak do tańca połę na prawą rękę. Byłby niechybnie żyda porwał w pląsy, ale mu się nogi splątały, zaklął siarczyście i runął na ziemię, bełkocząc już niewyraźnie.
Mowsza popatrzył na leżącego z urągliwym uśmiechem, a gdy Szymek głośno chrapać zaczął, popchnął go nogą i odwrócił się.
Od szlabanu tymczasem szedł Franek, a przy nim biegł prawie, nadążając mu kroku, Michałek.
W ciszy nocnéj słychać było rozmowę idących.
— Jak zaświecić łuczywem, to się i złapie...
— I duża?
— Ha, jak przyjdzie duża, to się i duża złapie, do światła każda pójdzie.
— A przerembel?
— To się zrobi z tratwy już; nad brzegiem woda miałka, ryb niema... Cóż tam Hersz stary?
— Hersz się modli... tak śpiewa, tak śpiewa, że to jakby płakał!
— Głupie żydzisko...
Zbliżyli się do tratwy.
— Czekaj tu — rzekł parobek, — pójdę ja zobaczyć, czy wartownik siekierę ma.
Chłopczyna został sam. Na brzegu stanął i rozglądał się niespokojnie.
Pierwsza to była jego tajemna ze szlabanu wycieczka. Drżał czegoś... strach jakiś mrozem po kościach mu chodził, rad byłby uciec ztąd, ale się wstydził trochę... przytém zaciekawiało go to łowienie ryb przy łuczywie, które obiecał mu Franek.
Po kilku chwilach tego trwożnego oczekiwania parobek powrócił i rzekł: