Kiedym poznał Wojciecha Zapałę, był on już dobrze posunięty w lata, wyschły jak trzaska, pożółkły jako liść jesienny, a taką przez łeb miał szramę, że choć czwórką po niéj zawracaj.
Prosto się jednak trzymał jeszcze stary, a jego szczotkowate, w górę sterczące wąsy dodawały mu marsowéj miny.
Równego z nim wieku zdawała się być i kurta jego zielona, zarywająca na mundur strzelecki, mocno już spłowiała, ale twarda widać do zgryzienia, jako i jéj pan.
Mieszkał Zapała pod lasem, w chatynce nędznéj, na piaski rzuconéj, z dachem roztrzęsionym, zczerniałym, czesanym przez wszystkie cztery wiatry, hulające po nim zawieruchą jesienną albo zimową zamiecią; — z kalenicą zaklęsłą, z bokiem jednym z węgła ruszonym, drugim w ziemię idącym; z drzwiami licho wie jak trzymającemi się jeszcze odźwierka — ot, w pustce ciężkiéj, i tyle.
Prócz wróbli pod strzechą, tulił przy sobie Zapała w chacie owéj drobnego chłopczynę, sierotę, co go niegdyś wiosną zgubiły bociany we wsi, lecące na łąki, na zielone. Poterało się mizeractwo to tu, to tam, po-
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.