słychać było daleko, szeroko, ciężkie stąpanie starego wiarusa.
Aż naraz, precz daléj maszerując, odzywał się Wojciech:
— Uważasz, chłopcze, przed nami idzie dobosz i bębni, aż w niebie słychać! A daléj trębacze złociste na trąbach grają, a tu z boku nasz kapitan, ej, dziarska u niego mina! a za nami wali piechota, jak morze. A tu adjutanty polatują, jak ptaki, ino wiatr furczy, a jenerały aż kapią od złota; a tam, daléj, na białym koniu, sam cesarz... Wiw limperer! hurra!
I wyrzucał w górę czapkę swoję stary Zapała, i salutował kijem sękatym, i promieniał cały; a zasłuchany chłopczyna, chcąc dojrzéć owego dobosza, owych trębaczy złocistych, adjutantów, jenerałów, a najbardziéj onego cesarza — wytrzeszczał oczy, otwierał usta — i naturalnie takt gubił.
Stary maszerował jeszcze kilkanaście kroków, jaśniejący w sobie, odmieniony, piękny niemal, jak był przed trzydziestu laty; z oczami utkwionemi w przejrzystą różaność poranku, z rozwianym włosem, naprzód podaną piersią, na któréj spłowiała jego kurta, nabierała téż życia i barwy. Usta jego szeptały coś pocichu — zdawał się jakby natchniony. Po chwili opamiętywał się, gasł w sobie, kułakiem przecierał oczy, a spostrzegłszy, że Antek przyzostał, poczynał burczéć na niego.
— A czegóżeś ty gębę rozdziawił, nie mający na co? Widzicie go, piecucha; a ruszajże się prędzéj! Oj, żeby ty służył pod naszym wachmistrzem, dopieroby on ci pieprzu w uszy natarł! Daléj! prawa noga na-
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.