Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/017

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale Sikorkowi nie chciało się na mróz wystawiać nosa. Rzeknie tedy:
— Królu, panie! Nie pora na mnie, aż pliszka ćwierkać zacznie. A do tego jeszcze daleko!...
Pomilczał król nieco, ale iż mu zimno dokuczało srodze, skinie znów i rzecze:
— Biedronek, sługo mój! A tybyś nie wyjrzał?
Wszakże i Biedronkowi nie pilno było na mróz i zawieje. I on się kłaniał i wymawiał:
— Królu, panie! Nie pora na mnie, aż się pod zeschłym listkiem śpiąca muszka zbudzi. A do tego jeszcze daleko!...
Król spuścił brodę na piersi i westchnął, a z westchnienia tego naszła taka mgła śnieżysta, że przez chwilę w grocie nic widać nie było.
Tak przeszedł tydzień, przeszły dwa tygodnie, aż pewnego ranka jasno się jakoś zrobiło, a z lodowych soplów na królewskiej brodzie jęła kapać woda.
We włosach też śnieg tajać zaczął, a okiść szronowa opadła z brwi królewskich, i zmarzłe kropelki, u wąsów wiszące, spłynęły niby łzy.
Zaraz też i szron ze ścian opadać zaczął, lód pękał na nich z wielkim hukiem, jak kiedy Wisła puszcza, a w komnacie zrobiła się taka wilgoć, że wszyscy dworzanie, wraz z królem, kichali jakby z moździerzy.
A trzeba wiedzieć, że krasnoludki mają nosy nielada.
Sam to naród nieduży: jak krasnoludek but chłopski obaczy, staje, otwiera gębę i dziwuje się, bo myśli, że ratusz. A jak w kojec wlezie, pyta: „co za miasto takie i którędy tu do rogatek?” A wpadnie w kufel kwarciany, to wrzeszczy: „Rety! bo się w studni topię!”