Szedł teraz wesół i raźny, poglądając z pod ciemnego kaptura po chłopskich pólkach, po łąkach, po gajach. A już ruń dobywała się i parła gwałtownie nad ziemię; już trawki młode puszczały się na wilgotnych dołkach, już nad wezbraną strugą czerwieniały pręty wikliny, a w cichem, mglistem powietrzu słychać było kruczenie żórawi, wysoko gdzieś, wysoko lecących.
Każdy inny krasnoludek poznałby po tych znakach, że wiosna już blizko, ale Koszałek-Opałek tak był od młodości pogrążony w księgach, że poza niemi nic nie widział w świecie, i na niczem nie rozumiał się zgoła.
Wszakże i on miał w sercu taką dziwną radość, taką rzeźkość, że nagle zaczął wywijać swojem wielkiem piórem i śpiewać znaną starą piosenkę:
...Precz, precz smutek wszelki,
Zapal fajki, staw butelki.
Zaledwie jednak był w połowie zwrotki, kiedy posłyszał ćwierkanie gromady wróbli na chróścianym, grodzącym pólko, płocie; urwał tedy piosenkę swą natychmiast, aby się z tą gawiedzią nie bratać, i namarszczywszy czoło, szedł z wielką powagą, iżby ona hołota wiedziała, że mężem uczonym będąc, z wróblami kompanii nie trzyma.
A że już i wioskę widać było, skręcił tedy na przydrożek, gdzie go zeszłoroczne badyle różnego chwastu prawie zupełnie zakryły, i niepostrzeżony, do pierwszej chałupy doszedł.
Wieś była duża, szeroko rozbudowana wśród poczerniałych teraz i bezlistnych sadów, a ostatnie jej do-