Dzieci pootwierały usta szeroko i wpatrzyły się w niego jak w tęczę. Nie bały się przecież, tylko je ogarnął dziw nagły. Nie bały się, bo każde wiedziało dobrze, iż Krasnoludki nikomu krzywdy nie czynią, a jak ubogim sierotom, to i pomagają nawet. Jakoż Stacho Szafarczyk przypomniał sobie zaraz, że kiedy mu cielęta zaprzeszłej wiosny uciekły do lasu, takusieńki maluśki człowieczek pomógł mu je wyszukać i na pastwisko zagnać. Jeszcze go pogłaskał i poziomek mu w czapkę nasypał, mówiąc:
— Nie bój się! Naści, sieroto!
Tymczasem Koszałek-Opałek do ogniska podszedł, i wyjąwszy fajkę z zębów, przemówił grzecznie:
— Witajcie, dzieci!
Na co pastuszkowie odrzekli z powagą:
— Witajcie, Krasnoludku!
Ale dziewczynki skuliły się tylko, i naciągnąwszy chuściny na czoła, tak, że im ledwo czubki nosów było widać, wytrzeszczyły na przybysza niebieskie oczęta.
Koszałek-Opałek popatrzył na nie z uśmiechem i zapytał:
— Czy mogę się pogrzać przy waszem ognisku? Bo zimno!