Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/070

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech tam, udobrucha się ona. Mało co człowiek w złości powie, a tego mu pamiętać nie trza. Dobrze, że już cicho.
I poszła.
Ale i Krasnoludki usłyszały krzyk Podziomka swego, więc mówią:
— Źle! Niema co, trza iść na ratunek.


Nie minął pacierz, a tu w chałupie dziwo! Wysuwają się z pod pieca malusieńkie człowieczki w żółtych i w zielonych opończach, czerwoną czapeczkę trzyma każdy w ręku, nizko się babie kłania i prosi, żeby tego ich towarzysza puściła wolno, a oni jej talarów w zapaskę nasypią, ile tylko strzyma.
Już babie serce zmiękło, kiedy o talarach posłyszała, aleć sąsiadka krzyknie jej nad uchem:
— Nie puszczaj go z dobrej woli, kumo, jeśli w Boga wierzysz, bo ci twego chłopaka nie oddadzą, a talary — to prawie próchno i tyle!
Więc baba:
— Fora ze dwora! Chłopaka mego oddajcie, a waszych talarów nie chcę! Umykaj, jeden z drugim, bo się całej kompanii dostanie!
Stuliły uszy Krasnoludki. Jeden za drugim myk pod piec. A baba Podziomka za kark i na śmietnisko.