Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/080

Ta strona została uwierzytelniona.

swoje gniazdo, wesoło klekotać począł, i zostawiając za sobą daleko towarzyszów swoich, prosto na tę chatę się poniósł.
Skulił się tedy biedny Podziomek, jak mógł, do szyi boćka się przycisnął i mniejszym się jeszcze, niźli był, uczynił.
— A czy mnie tu złe przyniosło! — myślał drżąc cały na wspomnienie baby.
Już się oglądał, czyby nie lepiej było skoczyć, niż się na niebezpieczeństwo powtórnego spotkania z babą narażać; ale oczywistą było rzeczą, iż w takim skoku może kark skręcić; namyślił się tedy i został.
Tymczasem bocian zatoczył szerokie kolisko nad poczerniałą, mchem zarosłą strzechą, zatoczył drugie węższe, coraz się opuszczając niżej, wreszcie połowę trzeciego kręgu zrobiwszy, wyciągnął długą szyję i z głośnym klekotem na stare gniazdo padłszy, chwilę jeszcze bił na niem z radości modre i ciche powietrze wielkiemi skrzydłami.
Wychyli Podziomek z za bocianiej szyi głowę, spojrzy, wszystko tak jak było: cielę w obórce beczy, siemieniata kokosza gdacze, garnek od mleka sterczy dnem do góry na kołku u płota, Kruczek za węgłem chrapie.
A wtem skrzypnęły drzwi chaty.
— Ani chybi, baba! — myśli Podziomek i skóra mu cierpnie na grzbiecie.
Jakoż zaraz rozległo się wołanie:
— Bociek! Bociuś! Boć-boć! A bywajże w dobrą godzinę! A bywaj!...
Chyli się corychlej Podziomek za bocianią szyję, głos baby poznawszy, ale już dojrzała go jakoś.