Dobrze już było z południa, kiedy nasze Krasnoludki bez tchu prawie na skraj lasu przybieżawszy, rzuciły się na trawę, by wypocząć nieco.
Zwłaszcza Koszałek-Opałek srodze był zmęczony, gdyż ów łańcuszek, do którego cygan go przykuł, ocierał mu nogę nieznośnie i utrudniał kroki. Jęczał tedy i sykał z bólu uczony kronikarz, póki Podziomek między dwoma kamykami łańcuszka nie rozkuł i świeżą trawą nogi mu nie obwinął. Nie było to tak łatwo. Koszałek-Opałek bronił się z całej siły, utrzymując, że takie prostackie lekarstwo dobre dla chłopstwa, a nie dla uczonych mężów; gdy przecież ulgę poczuł, uciszył się niebawem.
Tymczasem Podziomek, spojrzawszy bacznie dokoła, wykrzyknął z radości:
— A wszak to ta sama polanka, gdzie mnie cygan pojmał!