— Trze... trze... trzeba... — bełkotał Koszałek, dygocąc jak w febrze — trzeba na... naz... nazwać... rzecz wielką! jaknajwiększą...
A wtem ich cygan spostrzegł i zakrzyknął:
— A, tuście mi, ptaszki! Czekajcie, odpłacę ja wam teraz!
— Góra! — zawołał Podziomek drżącym trochę głosem. Ale się nawet na pół cala nie podniósł.<br
— Mą... mą... mądrość! — wybełkotał Koszałek-Opałek. Ale i to nic nie pomogło.
— Siła! — zakrzyknął Podziomek, w najwyższej trwodze, bo już cygan rękę na nim kładł. Ale jak był, tak pozostał małym.
A wtem rozległ się w powietrzu głos cichy, jakby wiatr między drzewami zagadał:
..... Miłosierdzie!
Echo to było, od słów ubogiej kobiety odbite, która szła lasem, wielbiąc miłosierdzie boże.
Lecz kiedy się ten głos rozległ, zbladł cygan i stanął jak wryty.
Małe Krasnoludki zaczęły mu w oczach rość, rość, a cygan cofał się... cofał, szepcąc zbielałemi ze strachu ustami:
— Zgiń, przepadnij, maro!... zgiń, przepadnij...
Tymczasem Krasnoludki przerosły go o głowę, przerosły o dwie, o trzy, aż zrównawszy się z borowemi sosnami, stały przed nim groźne, potężne, olbrzymie, tak że ów cygan wydawał się przy nich jak karzeł.
Rzucił się tedy przed niemi na ziemię i złożywszy ręce, wołać zaczął:
— Darujcie, jasne pany! Darujcie wielkomożne pany! Ja myślał, że wy małpy, a wy czarodzieje! Darujcie cyganowi, jasne wielkoludy!
Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/094
Ta strona została uwierzytelniona.