Już wóz był pełen prawie, już reszta skrzynek i sepetów przed skałką wyniesiona stała, kiedy wtem zajaśniało światło tak wielkie i cudne, jak jutrzenna gwiazda. Zasłonił ręką oczy Skrobek od nagłego blasku, a kiedy znów spojrzał, zobaczył wychodzącego z groty króla Krasnoludków, w złotej koronie, w purpurze i ze złotem berłem, z którego świecił ogromny dyament, rzucający jasność tak wielką, że zrobiło się widno jak we dnie.
Struchlał Skrobek, bo takiego majestatu jako żyw nie widział, a co króla, to znał tylko z szopki, Heroda, co go chłopięta obnosiły po wsi na gody.
Zaląkł się tedy tak, że nie wiedział sam, co robić: czy temu maluśkiemu królowi pokłon dać, czy uciekać zgoła?
Aż wtem król skłonił berłem dobrotliwie i rzecze:
— Witaj dobry człowiecze!
Bóg cię weź w swoją pieczę!
Śpiesz się, nim noc uciecze!
I zaraz począł na wóz siadać, w czem mu pomagali dworzanie, kwapiąc się około majestatu królewskiego, by mu służyć.