Jest żniwo, to na miedzy taki sobie siądzie i buja dziecko w płachcie, u gałęzi wierzbowej uwiązanej, żeby dobrze spało, a matce, zgiętej z sierpem na zagonie w pracy nie wadziło.
Zakwili dziecko, to mu śliczne pieśni śpiewają, a jak potem takie chłopię urośnie, to mu się te pieśni niewiedzieć skąd w myśli biorą, właśnie, jakby mu je kto podszeptywał.
To się ludzie insi dziwią i mówią:
— Co za chłopak taki! Chodzi, a śpiewa, a na fujarce gra, jakby go kto uczył!
A nie wiedzą, że on tylko tak przypomina sobie, co tam za małych dni swoich, u gałęzi uwieszony, od Krasnoludków zasłyszał...
Powiadał dziadek, że jego samego Krasnoludki tak śpiewać uczyły i zawsze im okruszyny chleba albo i twarogu na ławie zostawiał, bo z ziemi takie jeść nie chcą, jako że swój honor mają.
Przyszedł zaś Wielki Czwartek, albo Wielki Piątek, a w chacie szykowali święcone, to każdej strawy, czy kołacza, czy kiełbasy, zawsze uszczknął nieco i tym maleńkim pomocnikom na brzeżku ławy kładł.
Mnożyło mu się też dobro wszelkie i gospodarstwo tęgo szło; konie były jak łanie, na owcach runa jak strzecha, krowy tak mleczne, że drugich takich w całej wsi nie było, co i nie dziw, bo babka nieboszczka zawsze przy dojeniu zostawiała nieco mleka w łupince orzechowej dla tych „ubożąt” swoich.
I tak było długo, póty, póki nie pomarli starzy, póki za nimi i ojciec Skrobka nie pomarł. Dopieroż nad sierotami opiekę stryj wziął, porządki dawne ska-
Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.