sował, gospodarkę prowadził siak tak, o dobytek nie dbał, a ku sobie, co się dało, garnął.
Aż i przyszło na biedę ostatnią i na sierocką krzywdę, co to aż do nieba woła.
A wtedy wszyscy widzieć to mogli, jak się w biały dzień Krasnoludki z zapiecka wyniosły, przez izbę, przez próg, het, w świat pomaszerowały, a z nimi reszta dobra poszła... Sierotom nie zostało nic, a stryj się ich krzywdą i tak nie zbogacił.
Tak sobie rozmyślał Skrobek, na uboczu stojąc, a Krasnoludki tymczasem resztę skrzynek i szkatuł na wóz poładowawszy, królowi swemu miejsce na wozie uczyniły godne i aksamitem drogim siedzenie mu okryły, poczem co dostojniejsi z drużyny na wóz poniżej króla siedli, a insi, poczepiawszy się, jak który mógł, do drogi naglić i wołać poczęli:
Na dyszel, na rozworę
Siadł król w dobrą porę,
Na dyszlu, na rozworze
Jedź, jedź, w imię Boże!
— A jakże to mam jechać? — pyta rezolutnie Skrobek, który już zupełnie tego pierwszego strachu zbywszy, dobrej myśli począł być — w prawo, czy w lewo?
A oni:
Kamień w lewo, kamień w prawo,
Jedźże prosto, jedźże żwawo!...
Więc znowu Skrobek:
— I gdzież to pojedziem?