A piosenek umiała tyle, że cały dzień coraz to inszą śpiewała, a nigdy ich nie brakło.
A to jak „Zosi chciało się jagódek, a kupić ich za co nie miała”, a to jak „Konik siwy długogrzywy mogiłę panu swemu nóżką w polu grzebał”, a to o zaklętej fujarce, co mówiła do pastuszka:
...Graj, pastuszku, graj,
Bóg ci pomagaj!
A to znów jak „Niedźwiedź kudłaty przywędrował do wilczycy we swaty”, a to jak „Babuleńka miała kozła rogatego, co był bardzo rozpustny”, a to jak „Siwe łabędzie leciały za morze...”
Najbardziej wszakże lubiła Marysia i najczęściej śpiewywała piosenkę o sierocie, co gąski zwoływała do domu, bo ta piosenka była taka, jakby o niej samej.
Kiedy więc wieczorne zorze ugasać zaczęły nad lasem, zaraz Marysia wyciągała najgłośniej i najcieniej jak tylko mogła:
Pójdźcie, pójdźcie, gąski moje,
Pójdźcie, pójdźcie do domu!
Noc nadchodzi, ja się boję,
Bronić mnie niema komu.
Była to prześliczna piosenka, a tak wprost do serca szła, że kto w pobliżu szedł, to stawał i słuchał, a często i łzy miał w oczach.
Kto tych wszystkich piosnek wyuczył Marysię, niewiadomo zgoła, a gdyby jej się kto spytał o to, ona sama nie wiedziałaby także.
Może ją uczył piosnek bór szumiący, czarny, może trawy łężne, szepczące słóweczka ciche; może gaje młodym liściem okryte, które za wiatrem lekuchno się