w biedę popadł! Otóżem się oszukał! Głodowa Wólka! a powiadał niecnota, że „Sytna”, że omasta po brodzie kapie, że jadła — co żywot strzyma!
Otóż masz jadło! Otóż masz omastę! A toć mi tu przyjdzie wyschnąć jak żerdź w płocie. Żeby choć zuchelek chleba. Choć odrobinkę kiełbasy! Żeby choć ryneczkę barszczu!
Dniało już, i coraz wyraźniej nędzę tej wioski widzieć było można, kiedy Podziomek na rozstaju stanąwszy, zadarł głowę i tablicę przybitą tu na słupie czytać zwolna zaczął.
Czytał, czytał, i własnym oczom nie wierzył. Tuman czy co?
„Gło-do-wa Wól-ka”.
I znów zaczynał na nowo: Gło-do-wa Wól-ka. Najwyraźniej: Gło-do-wa!
Załamał ręce nieszczęsny Podziomek, i stał w głębokiej pogrążony trosce, a słońce zwolna podnosić się z za lasu poczęło.
Wtedy raz jeszcze na słup ze smutkiem spojrzawszy — „Gło-do-wa Wól-ka” odczytał i westchnął.