Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

— O! to drobnostka! — Sadełko na to z uśmiechem odrzecze. — Kazałem usypać to wzgórze, aby zawsze mieć pod ręką dość piasku do zasypywania ksiąg moich uczonych!
Tu spuścił wzrok zadumany i potarłszy łapą czoło, dodał skromnie:
— Pracowałem temi czasy wiele... bardzo wiele... A jakże tam dzieło szanownego kolegi? — rzekł po chwili z uprzejmem ożywieniem.
Och! — jęknął Koszałek-Opałek — lepiej nie mówmy o tem! Spotkało mnie najgorsze nieszczęście, jakie tylko spotkać może autora: księga moja została zniszczona, a pióro złamane!
— Złamane? — pochwycił w lot Sadełko, w którego głowie oczy zabłysły, a zęby jeszcze się ostrzejszemi wydały. — Ależ nic łatwiejszego, jak odzyskać je, i to nie jedno! Pięć, dziesięć, co mówię? Setkę piór gotów jestem szanownemu koledze dostarczyć za drobną, drobniutką, za tak drobną, jak to ziarnko piasku, przysługę! I to dziś jeszcze! Zaraz! Za godzinę.
Wziął teraz Koszałka-Opałka pod ramię i przechadzając się z nim poufale, tak mówił przyciszonym głosem:
— Jest tu w okolicy pies, którego wprost znosić nie mogę. Sam nie wiem, co jest powodem tej odrazy: czy jego szpetna powierzchowność, czy złe obyczaje — gdyż całe dnie siedzi bezczynnie przy jakichś tam mizernych siedmiu gąsiakach, którym przecież nic złego nie grozi; dość, że ścierpieć nie mogę tego nikczemnego zwierza i radbym się go choć na parę chwil pozbyć. A jak na złość, przychodzi on razem z małą, obdartą dziewczyniną i z temi nędznemi gęśmi, na których tylko skóra i kości, aż tu na tę łączkę pod lasem, wprost mego mieszkania, zatruwając mi swym widokiem godziny,