szczeknął, żeby pilnowała stadka, poczem położył się na skraju łączki i w bór patrzył. Ogromnie czujny psiak był z tego Gasia!
Poblizki las wierzchołkami swemi ku sierotce dobrotliwie się schylał i szeptał coś tajemniczego, jakby obietnicę, że się nią zawsze opiekować będzie.
Od drugiej strony, wązkim, pagórkowatym klinem zabiegał pomiędzy trawy pastwiska łan pszenicy i kłosami kłaniał się ku drzewom leśnym, słuchał ich szeptów dowiadywał się o różnych wieściach, później znów kłosy chyliły się od lasu ku swoim, ku dalszym kłosom aby im powtórzyć, co leśne drzewiny ze sobą gwarzyły.
Mieszały się do tych gawęd żuczki, pszczoły, komary i roznosiły wieści borowe, powtarzając je po swojemu to grubiej, to cieniej.
Jeden tylko płowy chomik, zamieszkujący niewielką norkę ziemną na poblizkiej miedzy, do gwarów tych się nie mieszał, skrzętnie pracując dzień cały, aby za letniej pogody zgromadzić zapas żywności na ciężką zimową porę.
Dopiero kiedy mu szczęki od podgryzania traw i kłosów całkiem już zdrętwiały, a grzbiet ścierpnął od dźwigania siana i ziarna do norki, prostował się jak mógł ów mały zabiegliwy gospodarz, i stanąwszy na dwóch łapkach, to na lewo, to na prawo zwracał bystre, czarne oczki, wypatrując wszystko dokoła.
Znał on dobrze i Gasia żółtego i gąski siodłate i białe, ale ich nie lubił za ten straszny rejwach, jaki gęsi gęganiem, a psiak ujadaniem sprawiały. Marysię za to wielce upodobał sobie, a jej