medyant to jakiś musi być, bo i to gwizdanie też udawane! Tak samo przecież gwiżdżą u nas we wsi chłopaki, tyle, że trochę głośniej. Wąsy też, widzę, przyprawne ma, bo skądby, proszę ja kogo, takiemu marnemu zwierzęciu wąsy, jak kotowi, rosły? Przecież on się do Mruczusia nie umywał nawet! Najlepiej zrobię, jak się od niego odwrócę.
I naprawdę odwracał się, tak, że chomik tylko ogon jego puszysty widywał.
Niemniej zwinięty w kłębek i drzemiący Gasio otwierał od czasu do czasu to jedno, to drugie oko i na chomika spozierał ukradkiem.
Czasem nawet warknął zcicha, jakgdyby mu się coś niemiłego śniło w onej drzemce. Że jednak psina bardzo był ambitny i słowny, więc jak już raz powiedział sobie, że się za tym świstunem uganiać nie będzie, tak się ani ruszył ku niemu.
Zresztą, czy to mało roboty z gęśmi miał? Zaganiaj od pszenicy, zaganiaj od lasu, rachuj co moment czy są cztery białe, a trzy siodłate, to przecież głowę trzeba jak trybunał mieć, żeby temu wszystkiemu dać radę.
Ale mały chomik, pilnie dając baczenie na to, co się dookoła dzieje, spostrzegł, że się z podleśnych krzaków leszczyny wynurza od czasu do czasu trójkątna paszcza lisa, którego tu nie widywał dawniej. Zaraz