Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

też zmiarkował, że nie do czego się ten lis tu skrada, tylko do tych gęsi, co się na łączce pod góreczką pasą.
Ruszył tedy wąsikami i rzekł:
— A choćbym przestrzegł? Jak nic mógłbym przestrzedz! Powinienem może nawet? Bo juścić, że temu lisowi źle z oczu patrzy, a co gęba — to całkiem zbójecka. Tylko, że musiałbym się aż na górkę drapać, a to mi się wcale, wcale nie uśmiecha. Upał taki!... Zresztą mogłyby tymczasem koszatki albo myszy polne ściągnąć coś nie coś z tych kłosów, którem z takim trudem pościnał. A to przecież moja ciężka praca! E... niech każdy pilnuje spraw swoich. To darmo! A gąsiarka też nie malowana, jak ma czas śpiewać, to ma czas i patrzeć. Śpiewa ładnie, bo śpiewa, niema co!
Ale przecież pierwszy obowiązek, niż śpiewanie. Przecież od tego ona tam siedzi, żeby gęsi strzegła... A pies? I pies też nie malowany! Umie warczeć na mnie i ogonem się do mnie obracać, to i lisa w krzakach widzieć może. Jeszcze ja będę cudze gęsi oganiał? I co mi z tego przyjdzie? Że tam taka jedna i druga gęś gęgnie: dziękuję! Wielka parada! Ha! ha! ha!
Tu świsnął, rozśmiał się i błysnąwszy czarnemi oczkami, na łapki przednie padł, i pilnie kłosy od samego odziemku podgryzać zaczął.
Bo chomik — to zawołany gospodarz; a zarazem lichy gospodarz, bo oprócz roli i pracy na niej, i korzyści z tej pracy, — nic go nie interesuje; o siebie tylko dba i o nikogo więcej.
Marysia lubi przyglądać się jego skrzętnym zabiegom, gdy ciągnie miedzą do swej norki zapasy na zimę: patrzy też na niego mile, póki go kłosy nie skryją i nazywa go swoim chomikiem. Dopiero gdy zwierzątko zginie między zbożem, pogląda po gąskach, po łączce,