— Co nie ma być? — odezwie się na to Skrobek. — Jest moja własna, najwłaśniejsza chałupa i już!
A wtem się brzask zaczął na niebie czynić i powietrze przetarło się z cieniów.
Patrzą Krasnoludki, stoi uboga lepianka, z chróstu spleciona, gliną wymazana, pod dachem krzywym, nizkim, dziurawym, tu wiechciem słomy, tam znów gałęźmi krytym; płocina z chróstu, ledwo że się trzyma świętej ziemi, zielska pod nim pełno, wierzba majaczy nad zielskiem wysoko, wyciągnąwszy gałęzie, niby długie ręce; tuż w sadzie zapuszczonym bieleją wiśnie, osypane kwiatem, a nad wszystkiem chór żab i kląskanie rozgłośne słowika, który się w olchach zbudziwszy, nagle pieśń poranną zadzwonił.
— Dla Boga! — krzykną Krasnoludki — człowieku! kpisz, czy o drogę pytasz?
— Co mam pytać, kiej drogę wiem! — rzecze obojętnie Skrobek. — Hajno chałupa! a het struga i gaj, kto chce niech idzie, a kto nie chce, niech se rusza z Bogiem.
I zaraz zaczął wyprzęgać szkapę i z nizkiej studzienki wodę żórawiem ciągnąć, a w korytko lać, jakby tych, których przywiózł, wcale nie było.
— Czemże my się tu w tej pustce wyżywim? — pytają Krasnoludki.
Na to chłop, ciągnąc wodę:
— Mogą tu moje dzieci wyżyć, to i wy możeta! Kogo Pan Bóg stworzy, tego nie umorzy!
Tak znów tamci:
— A gdzie my tu skarby nasze złożym?
— W makowej główce sto razy po tysiąc ziarn się zmieści i nie ciasno im!
Tedy znów oni z krzykiem:
Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.