Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

tak wygodnie zrządziwszy, iż było się gdzie i na deszcz ukryć i cienia w południe zażyć i w czyste gwiazdy z wieczora popatrzeć, co Krasnoludki zwykle bardzo chętnie czynią.
Ciężej wszakże niźli z mieszkaniem poszło im z żywnością. Dzień czy dwa było nawet tak krucho, że Krężołek na wszelką czczość niewytrzymały, rozpływał się we łzach. Ale i w tem czas dobrą radę przyniósł.
Rozejrzawszy się, poznały Krasnoludki, że okolica, lubo zaniedbana i pusta, miała przecież także zapasy swoje i to nie byle jakie. W olszynie wyrastały żółte, wiosenne grzybki, kurki zwane, dojrzewały poziomki, czerwieniały jeżyny; w starym, zapuszczonym sadzie smółka przejrzysta sączyła się tu i owdzie z kory drzew wiśniowych; w dojrzewających mietlicach były wcale smaczne nasionka; szczególniej koper wodny dostarczał ich obficie; młode listki koniczyny dawały przedziwną sałatę, a wiele korzonków, czysto oskrobanych, mogło ujść wybornie za warszawskie majowe szparagi. Posilały się tedy Krasnoludki smacznie i dostatnio, a już każdy szedł choć o staje drogi, byle tylko co dobrego dla króla przynieść.


Szczególniej Pietrzyk był niezmordowany. To jajeczko ptasie gdzie zdybał, to wróblątko z tej gromady, co się na blizkiej topoli wywiodła, ułupił, to trzcinką