Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

chem i gwarem dziecięcych, cienkich głosków, a bór uciszał się i słuchał. I otwierały się nad lnianemi główkami chłopiąt niezmierne sklepienia sosen i pochylały się ku nim potężne konary dębów, i szeptały do nich listeczki drżące brzóz białych, i po najdalszej, najciemniejszej gęstwinie słychać było szum cichy: — dzieci! dzieci! dzieci!
Ale w tym szepcie było nieco strachu. Kubuś i Wojtuś w ponurym zmierzchu boru milknęli, jak ptaszęta wniesione do ciemnej izby. Lecz dziw! Dawniej musieli się malcy dobrze po boru nadreptać, aby gałązkę chróstu znaleźć, a teraz gdzie spojrzą, leży sucha gałązka, ni to duża, ni to mała, w sam raz na ich siłę, jakby ją wiatr strącił. A jaka smolna! Żywica przeświecała przez nią jak bursztyn! Jak to będzie ogień trzaskał wesoło w kominie z gałązek takich! Cieszą się dzieci, rozkładają postronek na ścieżynie i układają suszki. Jak im to prędko, jak im sporo idzie!
I znowu dziw! Orzeszek zeszłoroczny w suchych liściach na ścieżynie błysnął! Czy wiatr przyniósł go z leszczyny? Czy wiewiórka upuściła, po drzewach śmigając? Chłopcy roztłukli na kamyku i podzielili się ziarenkiem białem, słodkiem; aż tu drugi, trzeci, cała kupka orzeszków, wszystkie jak wybrane! Cieszą się dzieci, coraz im weselej. Kubuś odbiegł w stronę, zupełnie się w zieleni zaszył, jak zajączek młody, tylko głosik jego cienki słychać.
— Oj, da dana! Oj, dana, oj dana, dana... dana.
Naraz krzyknie:
— La Boga!
Skoczy Wojtuś do niego, patrzy, chłopakowi ustka się trzęsą, przemówić ze strachu nie może.
— A czegóż to krzyczysz? — pyta.