I rzucali młodzi, starzy robotę i lecieli skrzypków owych słuchać, a na wesele choć z za węgła patrzeć, kto tańcować nie mógł. Stała tedy robota we wsi, na ręce ludzkie czekając, stała dzień, dwa, trzy dni, a czas cicho szedł, szedł i odchodził, chleb ze wsi z sobą unosząc.
A jak znów Jasiek owczarek grał na fujarce swojej, to się ogromnie smutno robiło w sercach ludzkich, właśnie jakby kto płakał a wyrzekał. Wyraźnie wtedy słychać było:
...Hej, bieda w chacie, bieda,
Hej, zagon chleba nie da,
Hej, szumi wiatr po polu,
Hej, nasiał w niem kąkolu.
Hej, dolaż moja, dola,
Nie będę kosił pola...
Na słonku się położę,
Ta pójdę het, za morze!...
A kiedy tak fujarka Jaśkowa grała, opadały ludziom przy robocie ręce, pług zdawał się ogromnie ciężki, ziemia nieużyta i twarda, kosa tępa i nie biorąca słomy, przyczem tak ubywało ochoty w każdem ręku, jakby się człek najciężej spracował.
Inaczej mistrz Sarabanda. On tak blizko ziemi siedział, że każdą jej moc i wszelką jej dobroć i słodkość znał, i grać i śpiewać o niej tylko umiał. Czy to rankiem, czy wieczorem, na każdy czas śpiewał o tych polach, o tych łąkach, o tych lasach i strumieniach, a zawsze wprost do duszy.
Siadł sobie raz ubogi Skrobek na progu chaty, zadumał się, zatęsknił i duszę mu objęła rzewność i ko-