W zasadzce tu stoim,
Wzniesiony nasz miecz,
Kto idzie? Daj hasło!
A nie wiesz — to precz!
Dziwaczna ta, podobna do cygańskiej, muzyka, zrazu cicha, potem rosnąca w moc i potężniejsza coraz, chwilę trzęsła jak grzmot oczeretem, poczem znów cichnąc i milknąc, rozwiewała się, jakby jej nie było.
Ale opętany zazdrością i pychą Półpanek nie zważał ani na groźby buńczucznych trzcin i tataraków, ani na pokorne prośby białych lilii wodnych. Owszem, im głośniejsze były i groźby i prośby, tem on zapalczywiej krzyczał, aby je zagłuszyć, tak, że mu się gardło wydęło jak najtęższy pęcherz.
— Dla Boga! — wolał przerażony Modraczek — folguj waćpan nieco w tym śpiewie, bo mi się tu jeszcze w oczach rozpukniesz!
Ledwie to rzekł... krrach! skóra, napięta jak na bębnie, trzasła, a Półpanek, jak stał, tak padł, raz tylko zipnąwszy.