się obracasz, liczko gładkie wyzłacasz, — jest z ciebie napój złoty — od kaszlu, od chrzypoty, — pójdź do kobiałki!
Narwała kwiatuszków z wysokiej łodyżki, odpędzając pszczoły, co gęsto brzęczały nad nią i poszła, szepcząc dalej. Ale wnet stanęła znowu:
— Ty piołunie, gorzkie ziele, narwę ja cię mało wiele! Bez gorzkości człek nie żyje, kto nie mocny, niech cię pije, — pójdź do kobiałki!
Ale ten piołun i ta dziewanna wywiodły ją z gaju aż na uroczysko, na sam skraj łąki, którą dosiekali kosiarze, na miedzę, gdzie krzaki głogu rosły, tuż przy polnej gruszy.
Babuleńka podeszła do krzaków, szepcząc.
— O, ty głogu, ty głogu, kłaść cię dobrze na progu! Gdzie u progu są głogi, tam nie przyjdą złe trwogi! — Pójdź do kobiałki!
Postała chwilę, popatrzyła, już odejść miała, kiedy trafiła kijkiem na korzonek wystający z ziemi. Zamodrzały jej oczy, twarz zajaśniała nagle: schyliła się babuleńka i prędko ów korzonek kopać zaczęła, szepcząc:
— Ty pokrzyku z ludzką twarzą, w czarnym garnku ciebie warzą. Warzą ciebie po ciemności, na zrośnięcie martwej kości. — Pójdź do kobiałki!
Ciągnie babuleńka ów korzonek do siebie, a ziemia do siebie.
Wtem uderzy w powietrze krzyk słaby...
— Co takiego? — szepnie babuleńka. — Czyby pokrzyk krzyczał, że go biorę?
Puściła ów korzonek, słu-