cha: głosy ludzkie jakby... Ruszy babuleńka sporym krokiem, sztykuta; jak może, kijkiem się podpierając, a dysząc. Coraz bliżej głosy owe słychać. Wychyliła się wreszcie z uroczyska tuż nad strugą samą. Spojrzy: tłum Krasnoludków otacza leżącą bez ducha żabę, ręce załamuje, płacze, lamentuje:
— Muzykant nasz! Muzykant nasz nie żyje!...
Babuleńka ani się dziwi, ani się przeraża. Cały wiek z dziwami przeżyła za pan brat. A co jej dziw jaki?
Krasnoludków też widziała w długiem swem życiu nie raz, nie dwa razy. Co jej Krasnoludki?... Więc tylko zamruga modremi oczami, podejdzie bliżej i pyta:
— A co Pan Bóg dał?
Aż do niej zakrzykną Krasnoludki:
— Ach, muzykantowi oto naszemu gardziel pękł! Ratujcie, babuleńko, muzykanta naszego!
Pokiwała babuleńka głową, ruszyła jedną łapę żaby, ruszyła drugą, trup! Aż przyłoży ucho swoje stare do martwej piersi i słucha.
Słucha i uśmiechnie się nagle... Coś nie coś życia kołatało się jeszcze w niebogim Półpanku. Podniesie tedy babuleńka głowę i rzecze: