I szła Marysia, i wzniosła głosek cichy i śpiewała z pełnego serca piosenkę prostą, nieuczoną, rzewną, której wtórzył szmer brzozy i szumy dębów starych:
Oj, lesie, ciemny lesie,
Oj, głos się przez cię niesie,
Oj, szumią w tobie drzewa,
Oj, cichość twoja śpiewa!
A kiedy tak szła, śpiewając, odzywał się w dali to huk siekiery drwala, to kukanie kukułki, to poświst wiewiórki, to stukanie dzięcioła w pień drzewny.
A kiedy, zaśpiewana, dróżkę zmylić miała, zastępował jej to krzak jeżyn i za spódniczkę potargnął, to zahuczał puhacz w dziupli schowany, to zielona jaszczureczka ścieżynę przebiegła, to orzeszyna schylała gibkie gałązki do jej płowej główki, szepcząc:
— Tędy... tędy... tędy!
Za Marysią szedł Podziomek, migając czerwonym kapturkiem, niby kraśny grzybek borowy, a idąc, zadzierał brodę, bo mu się zdawało, że to on Marysię wiedzie... Ale nie tak było:
Wiodły ją te brzozy drużki,
Mchy zielone z pod jej nóżki,