Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

Słońce zaszło. W izbie nie było nikogo. Przez uchylone drzwi mrugały do Marysi złote gwiazdki, które po szafirowem niebie wędrując, zaglądały po drodze do sierotki, aby się dowiedzieć, czy zdrowa.
Drzwi drgnęły, coś wpadło do izby, potrąciło zydle i rzuciło się na dziewczynkę.
— Gasio! mój Gasio! — krzyknęła słabym głosem Marysia, tuląc psinę. — Nie zapomniałeś o Marysi sierotce?
I posypały jej się z oczu łzy bujne a słodkie.
A tymczasem Gasio skomlał radośnie, ogonkiem kręcił i lizał jej śniade rączyny.
Ej, Marysiu, sieroto! Niejedna rzecz na świecie tak się składa jak sen dziwny, złoty. I niejedne łzy osusza litościwa ręka w śnie takim!


∗             ∗

Tymczasem wielki dziw był w Głodowej Wólce, kiedy nowa gęsiarka gąski na łączki pognała. Przypatrywali się ludzie, głowami kręcili, medytowali i tak i tak, zgadywali różnie.
— Albo te same gęsie, albo nie te same!... Jakże mówicie, kumo?
— Jak mam mówić, kiedy mi się w oczach mieni. Może te, a może nie te! Siodłata większa jakby... jakby okazalsza!
— Gdzie ona tam większa! Widzi mi się, że ze wszystkiem krótsza.
— Aż dziwno, co o tych gęsiach powiadają ludzie: toś poduszone miały być, a teraz znów chodzą!
— No, no!... osobliwość!...
I rozchodziły się kumy, kiwając głowami z dziwu.