A ziemia jakby się sama o ziarno prosiła. Wygrzało ją słońce, oświeżyły rosy, bruzdy i zagony wyciągały się proste i równe, pod cichym błękitem. Od brzasku do zmierzchu polatywał nad niemi skowronek, szary śpiewaczek pól ornych i dzwonił przejasnym głosikiem:
...Dajże Bóg! Dajże Bóg!
Z tego pólka pełen stóg!
Z tego stoga setny kłos,
Z tego kłosa złota trzos!
Dajże Bóg, dajże Bóg!
Z tego pólka pełen stóg!...
Słuchał tego Skrobek i trząsł głową, żałośnie wzdychając:
— Hej, ziemio ty, ziemio! — mówił. — Zorałem cię pługiem, zbronowałem broną, ale chyba łzami obsiać cię sądzono!
Tymczasem biją we wsi cepy: łup, cup! łup, cup! łupu, cupu! łupu, cupu! łup, cup!...
Biją cepy w złotą słomę, złote ziarno się z niej sypie, a co który młocek silniej uderzy, to żyto pryska daleko za klepisko, aż przed wrota stodoły, właśnie jak iskry złote pryskają, kiedy kowal młotem żelazo na kowadle bije. Przed wrotami, wrzawa niesłychana. Całe gromady wróbli spadają na uronione ziarno z poblizkiej topoli, i krzyczą, i dziobią, i kłócą się, i biją, a ruszy się co w pobliżu, to znów frrr... na topól, jakby je wiatr zdmuchnął.
— Co te ptaszyska tak dziś wrzeszczą? — mówią sobie chłopy. — Albo to na deszcz będzie, albo na pogodę.
A nie widzą, że między wróblami uwija się gromada Krasnoludków, zbierając pilnie rozpryskane ziarna.