— Babuleńko! — zawoła Pietrzyk na to. — Szedłem do ciebie, jak do matki własnej, jak do matki rodzonej szedłem do ciebie po radę. Nie szedłem do Dnia, ani do Nocy, ani do Słońca, ani do Księżyca, tylko do ciebie, babuleńko, bo wiem, żeś mądra i że mądrość twoja z wielu dni i z wielu nocy, i z wielu wschodów i zachodów słońca i księżyca jest. A ty mnie tak przyjmujesz? Taką radę dajesz?
Zostańże więc z Bogiem, bo widzę, żem się oszukał.
Mówił to z żalem wielkim w głosie i z urazą w sercu, a zabrawszy się, ku drzwiom szedł.
Już w progu był, kiedy babuleńka piosnkę swą przerwała, wołając za nim:
— Pereł... pereł mu dajcie! pereł mu dosypcie!...
— Aha!... akurat!... — mruknął Pietrzyk i w drogę ruszył, żałując straconego czasu.
Ale głos babuleńki tak urósł, tak się wzmógł, tak wielkie kręgi powietrzne jedne po drugich trącał i napełniał, że choć Pietrzyk daleko już był, jeszcze głos ów leciał za nim, nad nim, przy nim, a precz wołał:
— Pereł... pereł dosypcie mu!... pereł!...
Zastanowiła Pietrzyka ta wielka moc głosu, która nie z czego, tylko z wielkiej prawdy musiała iść, więc nagle się zatrzymał i rzekł:
— Ha, może to tak trzeba! Może tak i trzeba!
I pilnie rozważać począł, jak i co czynić mu należy.
— Co będzie, to będzie — rzekł wreszcie — szubienicy przecież nie będzie!
A jako zawsze był śmiały, a przygód różnych łakomy, zaraz się z dobrą otuchą do domu wracał i przed króla szedł.
Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/241
Ta strona została uwierzytelniona.