uroczysku perłami owemi usypana, co je między ziarno rzucił.
Zakrzyknął tedy i porwał się za tym znakiem biedz, a tuż i drużyna Krasnoludków za nim.
Bieży Pietrzyk, staje, i znów bieży: co sto, co dwieście kroków da, to perła leży, ot, jakby ktoś z prędkości, wszystko razem chwyciwszy i ziarno, i perły, potem to, co mu na nic, ciskał, a tylko ziarno z sobą brał.
— Oj, mądra ty, mądra babuleńko! — myśli Pietrzyk, i już uroczyska za śladem owym dopada. Spojrzy, perła ostatnia w bruździe głębokiej leży, a tuż grudka ziemi ruszona... a pod nią jamka.
Schyli się Pietrzyk, rozgrzebuje ów wzgóreczek ziemny, a tam dwie, trzy perły toczą mu się przed oczyma w głębie.
Zakrzyknął na drużynę: kopią, aż się dokopali dużego lochu, w którym owo chwycone ziarno leżało wszystko prawie.
Przy niem skulony siedział szczur polny i jego rodzina.
— A tuś mi! — krzyknie Pietrzyk i za kark chwyci szkodnika.
— Mikuła! Pakuła! Bywaj jeden z drugim!