najmniej jednego przyjaciela z tych dawnych czasów będę miała blizko...
I zaraz zaczęła szukać zielonych gałązek jedliny, nakryła niemi chomika, i do fartuszka go wziąwszy, przysypanego żywiczną zielenią, ku chacie wracała z pośpiechem.
Gdyby była przed odejściem choć raz rzuciła okiem na kępę rosnących nieopodal łopianów, ujrzałaby, jak ich wielkie, okrągłe liście chwieją się, choć nie było najmniejszego wiatru, i jak wśród liści coś czerwonego, jakby płomyk, miga.
Jakoż, ledwie że skręciła na ścieżynę, wiodącą do Skrobkowej zagrody, kiedy liście owe rozchyliły się zwolna, a znajomy nam ze sprawy Wiechetka, Krasnoludek Pietrzyk, ostrożnie z pod nich wyszedłszy, zapytał cichym głosem:
— Wzięła?
A na to z pośród badyli zakrywających chomikową norkę dał się słyszeć głos drugi, też cichy:
— Wzięła!
I równie ostrożnie, jak Pietrzyk z łopianów, wyszedł z badyli Podziomek, trzymając palec na ustach.
Ale Pietrzyk, jako z natury bardzo żywy, i pohamować się nie umiejący, zaczął skakać, wołając radośnie: