Marysi zdawało się, że to jej myśli tak szepcą, przyśpieszyła tedy kroku, nie widząc nawet, że obok jej cienia, odbitego księżycowem światłem na drożynie, porusza się malutki cień jakiś.
Był to Pietrzyk, któremu niezmiernie chodziło o to, aby Marysia sama pochowała swojego chomika, i który skoczył podszepnąć jej to postanowienie, poczem w dwóch ogromnych susach przy Podziomku stanął.
— Cóż ty dziś dokazujesz! — zawołał zcicha Podziomek, gdy mu Pietrzyk w tym skoku kaptur z głowy zrzucił.
A Pietrzyk:
— Eh! takim rad! Takim rad, że się król ucieszy; żeby nie to, że za dziewczyną muszę, tobym ci tu kozły śmigał do białego rana!
— A to po co?
— Jakto, po co? To nie wiesz, że jak Krasnoludki po księżycu kozły śmigają, to się baby kłócą?
— No, i cóż z tego?
— A nic. Niech się kłócą! Sobota jutro, masło robią baby, a jak baba zła, to najprędzej masło ubije w maślnicy. Zobaczysz, jaka maślanka będzie tłusta!
— Tobie zawsze głupstwa w głowie!
— Głupstwa? Zastanów ty się, co mówisz. Maślanka tłusta to głupstwo?...
Ale Podziomek rękę mu na ramieniu położył.
— Słuchaj, Pietrzyk! — rzekł — trzeba nam kroku przyśpieszyć, bo już widać Skrobkową chatę. Naszykowałeś ty tam jaką motykę pod dębem?