Prosty się zrobił, dobry, cichy, z maluczkiemi przestający, z wszelkiem żywem stworzeniem sercem się dzielący.
Ciężkie on chwile miał, gdy się od mistrza Sarabandy dowiedział o zachodzie i zmierzchu całej swej drużyny, która pod ziemią przed mrozem się skryła.
Ale przebolał potem, i pod dębem owym nieraz z tym małym gęślarzem siada i słucha pieśni jego.
Wielkiej swojej „Historyi Krasnoludków” pewno nigdy już nie napisze.
Co mu, co i światu po księdze takiej, którą ogień spalić, a wiatr rozwiać może?
On sobie znalazł lepszą, żywą księgę.
On siada przy łóżeczkach dzieci, gdy usnąć nie mogą, i prawi im o królu Błystku, jego złotej koronie, królewskiej szacie i brylantowem berle; on im rozpowiada o Kryształowej Grocie, o mieczach, o tarczach, o rycerzach; on im mówi o wielkiej wiosennej wyprawie na Skrobkowym wozie, o skarbach ukrytych, o drużynie wiernych towarzyszów i o sierotce Marysi.
On i mnie raz, podczas bezsennej nocy zimowej, opowiedział tę całą historyę, którą tu spisałam.