pochlebionego, mającego olśnić i oczarować portretu gwiazdy długo opierał się konkurencji fotografii – dowodem tego niech będzie pochodzący już z lat dwudziestych XX wieku portret Poli Negri – dzieło Tadeusza Styki.
Przeciwieństwem portretów aktorskich, tworzonych przede wszystkim z myślą o szerokiej publiczności, są portrety członków rodziny artysty, zachowujące swój prywatny charakter nawet wtedy, gdy późniejszą koleją losu stały się powszechnie znanymi obiektami muzealnymi. Tak się stało w wypadku portretów dzieci Jana Matejki.
Dwa pokolenia Styków – specjalistów od panoram i wielkich płócien patriotycznych i religijnych – spotykają się w portrecie Jana Styki malowanym przez syna Tadeusza. To ta właśnie para była przedmiotem zjadliwych drwin Zielonego Balonika, a Kuplet Jana w dwóch osobach Styki niedoszłego twórcy panoramy grunwaldzkiej w krakowskim Barbakanie pióra Boya kończyły słowa, które ongiś znał każdy zwolennik młodej sztuki:
„Pluniem na ten naród marny
I wrócimy na wygnanie
I w salonie, hen, paryskim
Ozdobimy skroń wawrzynem
Może nawet z większym zyskiem
Razem z Tadziem, moim synem”.
Znacznie częściej niż dzieci czy rodziców artyści malowali swe żony i narzeczone. I znów – rozmaitość tych wizerunków jest ogromna. Bywają żony dostojne i zalotne, są Muzami i paniami domu, czasem wyniosłe i wspaniałe, czasem ciepłe i macierzyńskie. Oto kilka, bardzo różnych w charakterze i nastroju przykładów: Wielokrotnie malowana przez męża przystojna i apodyktyczna Jadwiga Mehofferowa, której wyszukane kształty kapelusza stapiają się w jedną dekoracyjną całość z panneau z pegazem w tle. Z kolei Ignacy Pieńkowski przedstawia żonę po domowemu, bawiącą się z psem przy stole zastawionym do podwieczorku. I wreszcie żona Alfonsa Karpińskiego – raczej jak paryska modelka z szalonych lat Montparnasse’u, obcięta na „chłopczycę”, ukazująca spod krótkiej sukni nogi w czarnych pończochach.
Kobiety – to nie tylko modele do portretów, to jeden z wielkich tematów dziewiętnastowiecznej sztuki. Malarstwo europejskie zawsze pełne było postaci kobiecych, które przybierać mogły najróżniejsze – religijne, mitologiczne, historyczne czy współczesne wcielenia. Obserwatorom malarstwa polskiego wydawało się, że poświęca ono kobietom niedostatecznie wiele uwagi. „Naród, któremu tak często zarzucają kobiecość charakteru, którym według słów poety, rządzą kobiety, w sztuce swej, prócz nielicznych wyjątków, tego umiłowania i odczucia kobiety, często nie zdradza” („Kraj”, 1900). „Z żalem stwierdzić trzeba, że malarze polscy mając najpiękniejsze w świecie modele, arcytwory kobiecości, tak mało się niemi interesowali” – utyskiwano. Istotnie, w naszym obrazie polskiego malarstwa XIX wieku więcej jest historycznych kostiumów, rozpędzonych koni, chłopskich chałup niż pięknych kobiet. Gdy jednak sięgniemy do sztuki spoza podręcznikowych kanonów, do tego, co wystawiano w Zachęcie, w salonach Ungra i Krywulta i co w nich robiło frekwencję i kasę, do tego, co reprodukowano i opisywano w ilustrowanych czasopismach, co było kupowane – okaże się, że upodobania polskiej publiczności były takie same jak gdzie indziej.
Gama malowanej kobiecości jest szeroka. Są kobiety światowe i eleganckie – takie obrazy są zresztą zazwyczaj nieujawnionymi portretami; malowała je znakomicie kobieta – Anna Bilińska. Ale są też kobiety z półświatka. Ten rodzaj przedstawień miał swego mistrza