— Tylko to boczne skrzydło, cztery pokoje w korytarzu. Reszta stoi pustką; kasztelanowa tam chodzi w księżycowe noce i inni, co tam żyli i panowali. Zachowane sprzęty i ozdoby... wszystko... jakem dostał.
Na ścieżce od krynicy zamajaczała w zmierzchu postać — i poznał Adam kuzynkę.
— Przedstaw mnie — rzekł do brata.
— To twój i mój brat, Atmo — odezwał się Antoni.
— Atma! — powtórzył Adam zdumiony.
— Tak. Mam takie imię! — odpowiedziała z uśmiechem, stawiając na ziemi dzban pełen wody i podając mu rękę.
— Gdzie, kiedy jam to imię słyszał?
— Możeś studyował sanskryt, bo to znaczy: dusza! — odparł Antoni.
— Nie, alem słyszał. Nie pamiętam, kiedy, jak!
Kobieta wzięła dzban i podała Antoniemu.
— Zgrzanyś dobrze robotą. Wypij.
— Pięknie tam u krynicy! — rzekł Adam.
— Wszędzie pięknie! — odparła, obejmując promiennemi oczami widok wokoło.
Gdy Antoni jej oddał dzban, z którego pił długo i chciwie, Adamowi wyrwało się bezwiednie.
— Daj i mnie.
I pił z jakąś lubością wodę chłodną — i wydała mu się inną smakiem od wszelkiego napoju.
A gdy oderwał usta od ciemnej gliny, spostrzegł
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Atma.djvu/058
Ta strona została skorygowana.