wtedy Jaworski, że już o nim coś słyszał od Ignaca — i spytał, czy znał młodego Tauberta.
Wtedy Wojdak na sekundę się zmieszał — oczy jego stalowe, zimne, utkwiły w pytającym, gdy odpowiadał powoli, ostrożnie:
— Właściwie... trudno to nazwać znajomością. Państwo Taubert mieli wieś w Tomaszowskiem, a mój stryj był tam proboszczem przez lat kilka. Bywałem u stryja na wakacyach, byłem razy parę zaproszony do dworu, aleśmy stali tak daleko... socyalnie.
— Jak pan to rozumie?
Nikły uśmiech przemknął po twarzy badanego.
— Zupełnie prosto. Nie mieliśmy wspólnych prac, ani stosunków.
— Mam nadzieję, że jeśli pan tu posadę obejmie, nie będzie pan tego zdania stosował do mnie, naprzykład. Pracę będziemy mieli wspólną i stosunki pragnąłbym zachować przyjazne.
Wojdak ukłonił się w milczeniu i poczerwieniał.
Zdało się Jaworskiemu, że go tem sobie zjednał.
Przeszli do szczegółów umowy, do warunków drobniejszych — i po godzinie Wojdak się pożegnał z tem, że za tydzień przyjedzie już na stałe.
Przyjechał wcześniej o dzień i zabrał się do roboty. Był niesłychanie pilny, pracowity, w stosunku z kolegami gładki i uprzejmy, towarzysko wyrobiony, gotów każdemu dogodzić, usłużyć, wyręczyć,
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Atma.djvu/094
Ta strona została przepisana.