— Przede ma też własne ciężkie interesa i rodzinę do utrzymania. Trzy siostry, brat młodszy, stara matka. Jak on ich wszystkich kocha, jak o nich dba.
Nigdy nie słyszał Adam tylu pochwał z ust teściowej. Uśmiechnął się.
— Ignac tym razem wynalazł brylant. — rzekł.
— Tak — to jest nieoceniony człowiek! — wymówił uroczyście Taubert.
— Nie tęsknisz za Warszawą? — zwrócił się Adam do żony.
— Ojciec nie może wyjechać, z powodu porębu, więc dotrzymujemy mu towarzystwa.
— Doskonale wyglądasz. Służy ci wieś — Anielka zarumieniła się. Oboje rodzice spojrzeli na nią z zadowoleniem.
— Istotnie. Nabrała kolorów. Udała się nam letnia kuracya! — rzekła Taubertowa.
— Będą dziś Gawrońscy i młody Zaleski. Zbierze się partya do winta — dodał z zadowoleniem stary.
Adam wyszedł do siebie na cygaro i resztę dnia spędził w biurze. Pracował z największym przymusem, ale gdy na chwilę przestawał rachować, czuł tak straszny ból, bunt, rozpacz, taką drapieżną chęć zemsty nielogicznej, takie rozdrażnienie i nienawiść, że całą siłą woli hamował się, wracał do cyfr, do myśli o interesach — byle nie zostać ze sobą. Wieczorem lokaj z pałacu wezwał go
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Atma.djvu/136
Ta strona została przepisana.