— Można. Ot, Łusicz ci wyda.
Wyszli z dróżnikiem. Jaworski dał mu obiecane dziesięć rubli, dostał topór, świder, dłuto i wtedy poczuł okropny głód. Ostatnimi czasy, mało co jadł, a już dobę nie miał nic w ustach. Zrobiło mu się słabo.
— A jeść gdzie tu dostać? — spytał.
— Żyd już szałas rozbił. Dostaniesz jeść. I wódkę ma! — dodał ciszej.
Poszli w bok plantu, do budy, skleconej pół na pół z drzewa i darni.
Zastali już tam cieśli nad wódką i kilkunastu robotników z linii.
— A co? Odszedł ty? Nu — pij — zawołał Własow, nalewając mu kieliszek.
— Zjem co pierwej. Ugoszczę dróżnika.
— Nu — ładno. Siadaj przy nas. Zapisali ciebie do nas — tak będzie kompania.
Zasiedli przy stole z desek i dostał Jaworski chleba czarnego — śledzia, kiszonych ogórków i wódki.
Pili cieśle i dróżnik, on jadł chleb, zrazu z trudem, tak miał zaciśnięte gardło, potem z upodobaniem, z przyjemnością. Wreszcie wypił kieliszek wódki, rozgrzał się, orzeźwiał, zaczął mówić z Miszką o narzędziach, o robocie, o zarobkach i siedzieli tak społem dość długo, zmęczeni, radzi się nie ruszać — bez troski żadnej, pewni jutrzejszej
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Atma.djvu/163
Ta strona została przepisana.