Blizko linii i mostu wrzało od roboty ludzkiego mrowia; kilka razy na dzień przychodziły pociągi — pasażerowie musieli przechodzić rzekę po tymczasowym pomoście, przeładowywano bagaże, przenoszono ręczne tobołki, przeprawiano pocztę — ciągły ruch był i wrzawa, ale o kilkaset kroków dalej w bok była już pustka i cisza sosnowych zarośli i nadrzecznych łąk.
Odpoczynek był rzadki. Robota szła w jasne noce i nawet w niedzielę, zarobek był dobry. Jaworski przetrwał najgorszy początek, mękę muskułów do fizycznej pracy nie nawykłych, przebył gorączkę, febrę, kurcze żołądka i nie poddał się.
Co rano myślał, że się z ziemi nie dźwignie, a wstawał i szedł, co dzień miał pokusę odejść, szukać innej pracy, ale zostawał. Na twarzy i karku spaliła mu się i pękała, na dłoniach zgrubiała i znieczuliła skóra, licha odzież podarła się i powycierała, ale to wszystko z jakąś zawziętością upartą znosił. Mało mówił, o nic się nie upominał,