dla ramion omdlałych, dla rąk okrwawionych narzędziem — i wtedy śpią lub szaleją. Mieszkania ich ciasne, przepełnione dziećmi, choremi kobietami, kalekami i niedołężnymi starcami — więc uchodzą z nich — do szynków.
Fabryka, warsztat, ulica, izba wspólna, szynk. Bezimienne ręce: tytany: bezimienne dusze pierwotne, żywiołowe — taki mają świat.
Ale niema potęgi — coby duszę i mózg Adama Jaworskiego powróciła do stanu żywiołowej, dzikiej prostoty instynktu, chyba rozpacz i nuda. Zerwał się nagle, spiesznie naciągnął kożuch i wyszedł.
Na jednej z ulic zapamiętał szyld księgarni — znalazł ją jeszcze otwartą.
Właściciel, młody żyd, z oczami ponuremi, ubrany w czarną koszulę jedwabną — rozmawiał po rosyjsku z mężczyzną w wytartym paltocie i rudym filcowym kapeluszu — umilkli na widok wchodzącego.
— Czy mogę dostać u pana książek do czytania — polskich? — spytał Jaworski.
— Nie — polskich niema! — odparł żyd.
— Tylko rosyjskie?
— Są niemieckie, francuskie — ruszył ramionami, nie dodając słowy — »nie dla was«.
— Poproszę o katalog i warunki wypożyczania.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Atma.djvu/184
Ta strona została przepisana.