że szli za nim i po niego i nawet w jednym z nich poznał ślusarza Jankowskiego.
Przez sekundę chciał iść dalej, uniknąć ich, ale wtem przypomniał Wojdaka, ostatnią scenę w Zbylczycach i odczuł, że wtedy on był takimże katem niesłusznego prawa, jak ci, co tam stali. Wojdak się nie zawahał i on musi do nich iść.
Poszedł — znaleźli się o krok od siebie.
— Mamy cię, hyclu! — warknął Jankowski.
— Płać! — dodał drugi, wyjmując rewolwer.
— Puścimy cię żywcem, jeśli zapłacisz.
— Nie. Powiedziałem.
— To dasz i pieniądze i skórę.
Jankowski rzucił się na niego, ale wtedy w Jaworskim zawrzało oburzenie i uderzył go pięścią. Zaczęli się smagać, dławić. Wtedy drugi strzelił, ale zamiast w głowę trafił w bok. Jaworski się zachwiał, zajęczał z bólu, otrzymał uderzenie kolbą w głowę, zwalił się w śnieg i już więcej nic nie wiedział. Dwaj żołnierze znaleźli go w kałuży krwi i dali znać policyantowi. We trzech złożyli go na sanki dorożkarskie i odwieźli do szpitala. Ocucił się przy doktorskim opatrunku, ale tydzień minął, nim wrócił do przytomności i zrozumiał, gdzie jest i co się z nim dzieje.
Zaraz też musiał składać zeznania o wypadku. Opowiedział, że napastników ani znał, ani widział. Uderzony w głowę, upadł, tracąc przytomność — na nikogo nie miał podejrzeń, do nikogo pretensyi.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Atma.djvu/206
Ta strona została przepisana.