Przebył zimę jedną — i czynił w duszy z niej rachunek. Zdało mu się, że jest wobec władzy i zdaje egzamin. Ktoś czytał jego czyny i myśli — dzień po dniu, a ktoś — wielki — słuchał.
I wreszcie człowiek stanął — oczy podniósł ku niebu, wyprostował się — oddychał głęboko — czekał. Wydały mu się raptem i te czyny i te myśli małe — i rezultat prawie żaden — wobec obszaru świata — wobec ogromu tego gwiaździstego sklepienia.
Poczuł się atomem, pyłem — i zmętniały mu oczy łzą pokory.
A wtedy usłyszał w duszy — głos — tej wielkości — głos Tego, co słuchał:
— Idź dalej — wyżej. Pełń Prawo! Nie trwóż się — nie patrz skutków pracy. Pyłem bądź. Ja z pyłów tworzę słońca!
W piersi człowieka uderzył dzwon serca, i zstąpiła na duszę powaga świątyni. Spokojny, mocny się poczuł — i wzrok ku ziemi spuszczając, objął nim nizkie domy, puste ulice, całe miasto ludzi, warsztaty kolejowe, szpital — wszystko.
Wzrok serdeczny był, wdzięczny, dobrze życzący, a usta wymówiły z głębi duszy:
— Błogosław Panie tu wszystkim i każdemu!