— I przysięgniesz — że będziesz siebie szanować. Nie wolno ci żyć jak dotąd, bo wiesz, dokąd taka droga prowadzi. Rozumiesz?
— Nie wyda mnie pan? O Jezu!
— Jeśli przysięgi dochowasz — nie wydam!
— Przysięgam!
— I przysięgniesz — że coby się nie stało tutaj, ani tu wrócisz, ani pytać nie będziesz, ani wspomnisz nigdy — żeś mnie znał!
— Jakto? Dlaczego?
— Bo ja tak chcę, i tak być powinno.
— Przysięgam!
— A teraz ja ci przysięgam nawzajem, że nigdy do śmierci, nie powiem o tobie złego słowa, żeś bezpieczny w mej opiece i przyjaźni jak dziecko rodzone. Nie powiem, i nie pomyślę, bo mi cię żal serdecznie, i pewny jestem, że przed tobą inna droga, i że gdy o mnie wspomnisz, troje swych przysiąg dotrzymasz. Wstań!
Wojdak dźwignął się. Czuć było — że go po strasznem wrażeniu ogarnia jakby odrętwienie.
— Gdzie czółno? — spytał Jaworski.
— Tu, w trzcinach!
— Siadaj w nie, zostaw, gdzieś wziął, idź na kolej, jedź na posadę. Zmóż się, pracuj, zmuś się nic nie okazać. Sądu ni kary ludzkiej się nie bój. Nie będzie na ciebie żadnej poszlaki, żadnego śledztwa, najmniejszego podejrzenia. Jedź, czas nagli!
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Atma.djvu/259
Ta strona została przepisana.