Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/010

Ta strona została skorygowana.

który Tomek spędził za granicą, oficyalnie na studyach, »przestudyował« nawet wakacye, bo oto dopiero wczoraj wrócił pod dach rodzinny, i po strasznej burzy domowej — już rano drapnął w pole, od groźnej miny ojca, łez matki, i krytycznego milczenia starszego brata, gospodarującego od lat już paru w Zagajach.
Nawet jedyna siostra, Terka, siedemnastoletnia jego sojuszniczka i powiernica, była przekabacona przez oburzoną rodzinę i traktowała go ozięble.
Więc Tomek rano zawołał Kreta, wziął flintę od lokaja i poszedł na kuropatwy, mówiąc niefrasobliwie: »niech się przeżołądkują«. Zrazu bagatelizował rzecz całą, ale w miarę myślenia wszelkie wczoraj usłyszane zarzuty, wymówki, morały i krytyka budziły w nim oburzenie i chęć obrony. Czuł w sobie dwie istoty — jedną potakującą nieśmiało rodzinie, drugą zuchwałą, bezczelną, wygadaną, zbrojną w mnóstwo argumentów. Ta druga dogadzała mu, więc pozwalał jej mówić w swem wnętrzu, i nabierał od niej złej mocy.
Przedewszystkiem jakiem prawem tych dwoje starych durniów, którzy go spłodzili, moralizują go, karcą, nakazują, zabraniają żyć, jak mu się podoba! On o życie ich nie prosił. Jest dzięki im na świecie, więc niech mu dają środki do życia, a nie, to niech mu wydzielą jego część i nie wtrącają się do jego czynów.