Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/015

Ta strona została skorygowana.

— O tego zająca, zagrabionego mi przez tego chłopa.
— Co to było, Janie?
— Ato, panicz z Zagajów ubił kota na naszym gruncie, flinty oddać mi nie zechciał — bo, powiada, odniesiesz mi zwierzynę do Zagajów, gdy się z waszym dziedzicem zobaczę.
— A dlaczego mój gajowy ma panu odnosić zwierzynę u mnie zabitą?
— Myślę, że pani w sąsiedztwie — za takie drobne uchybienie nie zechce rozpoczynać akcyi zaczepnej?
— Ten zając pewnie tego za drobne uchybienie nie uważa, a akcyę zaczepną pan rozpoczął. Jan spełnił swój obowiązek, a ja panu oddam tego zająca — tylko niech pan więcej na moim gruncie nie poluje, bo uznaję zasadę, że słabe, bezbronne stworzenie zabijać jest nie drobnem uchybieniem, ale dziką rozrywką próżniaczą. Jan, na ten wyrok, rzucił zająca na ziemię pod nogi Tomka i odszedł. Wróciła też do domu kobieta, a myśliwy po chwili namysłu splunął z pasyą — i kopnąwszy nieszczęsnego szaraka — wyszedł za furtkę.
Był tak wściekły, że wysłuchał, jak żak, morałów i babinie naurągał, że przez długą chwilę na nią skierował całą pasyę i nawet o rodzinie zapomniał.
— Jutro i codzień będę jej pod nosem po-