Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/017

Ta strona została skorygowana.

Było to rozwiązanie wszelkich kwestyi.
Obiad, hulanka, wylanie żółci na rodzinę — wszystko w osobie sąsiada — niemłodego kawalera, który rywalizował z Władkiem o bogatą jedynaczkę Pułaskich.
Więc Tomek na drodze stanął i z uśmiechem powitał Strażyca.
Stangret, na skinienie pana, konie wstrzymał. Tomek do powozu się zbliżył.
— A, witam, witam. Dawno pan w domu?
— Od wczoraj już.
— Na długo?
— Nie wiem — dziśbym wyjeżdżał. A pan do Żernik?
— Nie. Byłem w Rudzie, konia targować, i wracam. Siadaj pan — pogadamy o Berlinie!
Ale Tomek zaledwie się znalazł w powozie, rzekł:
— Lękam się nawet pomyśleć o zagranicy — wogóle o świecie, bo się tu chyba z nudy powieszę. Boże, jak tu ludzie żyć mogą!
— Wszędzie można żyć! — uśmiechnął się Strażyc cynicznie. — Bo uważaj pan: dziewczęta ładne, jak kwiaty, są wszędzie, partnera do kart znajdziesz i tu, kuchnię dobrą mieć można, wino też — a teatr masz gotów w każdy dworze — bezpłatny.
— Łatwo panu mówić. Żebym był panem w Zagajach, tobym też życie urządził znośnie.